Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 230.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

skupili się przy zabitym. W oczach nie błyszczał żal, a tylko świeciła jakaś dzika, surowa apatya.
Sala ogłuchła, tylko w tej ciszy rozlegały się płacze kobiet i szum i łoskot sal sąsiednich robiących bez ustanku.
Skoro zjawił się felczer, stale dyżurujący w fabryce, Borowiecki się wyniósł.
Przyleciał i główny majster oddziału i widząc salę bezczynną i ludzi zbitych około trupa, krzyknął już od drzwi:
— Do maszyn!
Rozlecieli się wszyscy jak ptaki spłoszone przez jastrzębia i po chwili sala znowu szła, wszystkie maszyny były w ruchu, prócz tej jednej, okrwawionej zbrodnią, ale którą natychmiast zaczęto oczyszczać.
— Verflucht! tyle materyału na nic! — klął majster, oglądając poplamiony krwią perkal i zaczął wymyślać robotnikom za nieostrożność i groził, że całej sali każe wytrącić za ten materyał.
Borowiecki już nie słyszał tego, bo winda pionowa zapadła się z nim i wyrzuciła go do farbiarni.
Nie zrobił ten wypadek na nim żadnego wrażenia, był przyzwyczajonym do tego.
— Socha! — zawołał na protegowanego swojej narzeczonej, który dzisiaj pierwszy dzień robił w fabryce, wożąc wózkami materyały.
Chłop puścił wózek i stanął przed nim wyprostowany.
— Jakże wam idzie?
— A dyć robię, wielmożny dziedzicu!
— No, to róbcie, tylko pilnujcie się maszyn.
— A te ścierwy! — zaczął i chciał kazać żonie,