Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 239.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

fały się również ciężko i bezustannie wlokąc za sobą niby pasma śliny, setki bawełnianych włókien, nawijających się na warczące w ruchu szpulki papierowe.
Cofnął się i poszedł przez długie podwórze rozświetlone szeregiem żółtych gazowych płomieni, co przy elektrycznych blaskach Müllerowskiej fabryki wyglądały na gromniczne światła.
Dom stał w głębi ogródka, frontem do dziedzińca fabrycznego, a bokiem wychodził na jakąś pustą uliczkę; dom miał jedno piętro, a wyglądał na trzy, z powodu gotyckiego stylu w jakim był postawiony.
W kilku oknach parterowych, przysłoniętych storami, świeciło się jasno.
Trawiński przeszedł kilka pokojów prześlicznie umeblowanych, ciepłych i bardzo zacisznych, pełnych delikatnego zapachu kwitnących w żardinierkach hyacyntów i wszedł do małego buduaru.
Dywany tak szczelnie okrywały posadzki i szedł tak cicho, że Nina go nie usłyszała, siedziała przy lampie, czytając.
Cofnął się i zawołał przed portyerą:
— Nina!
— Sama tak siedzisz? — pytał, siadając obok niej.
— A któżby mógł być u mnie? — szepnęła smutnie.
— Płakałaś?
— Nie, nie — zaprzeczała, odwracając głowę od światła.
— Widziałem łzy.
— Było mi tak smutno samej! — szepnęła, przysuwając się do niego i miękkim cudownym ruchem położyła mu głowę na piersi i łzy znowu zapełniły jej