Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 256.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Maks, po co masz psuć jej złudzenia — szepnął stary.
— Ma ojciec racyę, ale to mnie irytuje, że byle bałwan nablaguje przed nią, to ona tak zaraz wierzy, że gotowa się dać zabić za tę prawdę.
— Maks, nie zapominaj, że mówisz o moim mężu.
— Niestety, my to z ojcem za bardzo często musimy brać pod uwagę, że Fryc jest twoim mężem, że należy do naszej rodziny, bo inaczej...
— To co? — zawołała ze łzami w oczach, gotowa rzucić się w obronie męża.
— To byśmy go wyrzucili za drzwi — mruknął gniewnie. — Chciałaś, to ci powiedziałem, możesz teraz płakać dowoli, tylko pamiętaj, że zawsze po płaczu bardzo brzydko wyglądasz, oczy ci puchną i nos się czerwieni.
Berta istotnie rozpłakała się głośno i wyszła z pokoju.
Matka zaczęła mu wyrzucać delikatnie jego brutalność.
— Niech mama da pokój, wiem co robię. Fryc jest zwykłem bydlęciem, które nie pilnuje fabryki, tylko ciągle knajpuje, a przed Bertą gra rolę nieszczęśliwego, któremu się nic nie wiedzie, który się zapracowywa dla żony i dzieci, jakby całego ich domu od pierwszego dnia ślubu nie utrzymywał ojciec swoim kosztem.
— Cicho Maks, po co to wywłóczyć!
— Po to, że temu trzeba raz koniec położyć, że to jest zwykłe kryminalne łajdactwo, to wieczne naciąganie ojca. My wszyscy robimy na to, żeby nasi szwagrowie mogli się bawić.
— Przerwał, bo dzwonek zadźwięczał w przedpokoju, poszedł otworzyć i zaraz wprowadził Borowieckiego.