Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 291.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To wiesz więcej niż ja sam, a w kimże, jeśliś łaskaw?
— W Meli.
Wysocki zaczął się śmiać dosyć nie szczerze.
— Spudłowałeś rzetelnie.
— Nie, ja się w tych sprawach nie mylę nigdy.
— Przypuśćmy, ale po co mi to mówisz? — zagadnął dosyć niechętnie.
— Bo mi cię żal, że się kochasz w żydówce.
— Dlaczego? — zapytał.
— Bo żydówki są dobre do flirtu, polki do kochania, a niemki do zakładania obory zarodowej. Ale żydówka na żonę dla ciebie — nigdy, lepiej się utop.
— A może ja ci przeszkadzam? Bądźmy szczerzy ze sobą — zawołał porywczo Wysocki, przystając.
— Nie, słowo honoru, że nie. Co za myśl? — roześmiał się sucho. — Ostrzegłem cię tylko z przyjaźni, bo pomiędzy wami są za wielkie różnice rasowe, aby je mogła wyrównać nawet najszaleńsza miłość. Nie psuj sobie rasy, nie żeń się z żydówką i bądź zdrów.
Wsiadł w dorożkę i pojechał do domu, a Wysocki szedł znowu jak przed dwoma godzinami Piotrkowską, ale szedł szybko i w zupełnie innem usposobieniu.
Słowa Bernarda dały mu wiele do myślenia, zaczął się sam egzaminować z uczuć, jakie w nim budziła Mela.