Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 334.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Róża roześmiała się z tych objaśnień i żeby zatrzeć ten śmiech, zawołała:
— Idę ojca przyprowadzić do obrazu.
I poszła zaraz do bufetu, gdzie Szaja siedział z Müllerem i prosiła go żeby szedł.
— Po co mi taka ekspozycya! Mnie tu jest dobrze z panem Müllerem. Ja morze znam, co to jest za wielkie widowisko? Trochę większa sadzawka od mojej, jaką kazałem wykopać w moich dobrach. Kipman, ja cię kiedy zaproszę do moich majątków ziemskich! — zwrócił się do starego przyjaciela, który siedział przy bufecie.
— Jakże się panu wydała moja bratowa? — pytał Bernard Borowieckiego.
— Bądź co bądź wyjątkowa kobieta. Kupuje obrazy, zbiera galerye.
— Aby się nią chwalić. Ta galerya wynosi ją we własnem mniemaniu po nad tę ordynarną, ciemną masę milionów. To kwestya nie potrzeby, zamiłowania, sztuki, a wprost ambicyi.
— Mniejsza o powody, bo czy są takie lub inne, zgromadziły zawsze dosyć pokaźną liczbę dzieł istotnie wartościowych.
— Ach, bratowa ma swój system. Jeśli się jej jaki obraz podoba, to długo chodzi koło niego, wypytuje się znawców o jego wartość, targuje go wytrwale dopiero wtedy, gdy już wie, że kupiwszy go, nic na nim stracić nie może.
— Przyjdzie pan do hotelu? Kurowski ma być dzisiaj.
— Przyjdę, bo nie widziałem go ze dwa miesiące.
— Może mnie pan usprawiedliwi przed braterstwem, ale wyjść zaraz muszę.