Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 344.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Powrócił za chwilę prosząc za sobą.
— Karol? — zapytał silny, dźwięczny głos z drugiego pokoju.
— Tak, śpisz jeszcze?
— Nie zupełnie. Bądź łaskaw przejść do saloniku, za dwie minuty przyjdę.
Borowiecki czekał dosyć niecierpliwie, spacerując po niewielkim, bardzo wykwintnie umeblowanym saloniku.
Kurowski, prócz mieszkania przy swojej fabryce, w jednej z podmiejskich wsi, miał w tym hotelu drugie, łódzkie mieszkanie, do „dyskretnych funkcyj”, jak mówił.
Przyjeżdżał co sobotę i zwykle wieczorem przyjmował grono dobrych znajomych, pił z nimi, gadał i grywał w karty; przez niedzielę całą spał i wieczorem jechał do domu, znikając na cały tydzień.
Życie podobne prowadził od lat kilku.
Nie miał zupełnie przyjaciół, chociaż z blizkimi, których przyjmował, był na ty.
Był to dziwny egzemplarz wykolejonego, który przywarł do powierzchni tej „Ziemi obiecanej”, zaaklimatyzował się o tyle, że robił pieniądze i zerwał ze światem, z którego wyszedł.
Niewiele wiedziano o nim.
Przed dziesięciu laty zjawił się na bruku łódzkim z resztkami wielkiej fortuny, którą stracił podobno z dobrym humorem. Założył fabrykę z jakimś aferzystą ciemnego gatunku i po roku wyszedł z niej bez grosza. Potem usiłował sam coś robić, również bez powodzenia. A potem „uczył się pracować”, jak określał swój kilko-