Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 361.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

w tym roku nie pojedzie do Ems, chociaż doktór radził mu jechać i nawet nakazywał; robi bokami tak, że mu już wszystkie warsztaty staną nie długo, a tu wczoraj przyjeżdża mąż Berty, ten miły Fryc Wehr i jak zaczął go podchodzić, tak stary wyciągnął prawie ostatnie pieniądze i dał łajdakowi, a potem matce mówi, że się czuje tak dobrze, iż już nie pojedzie do wód. Już nie wiem co się stanie z nami, bo straciłem nadzieję uratowania firmy. Dorobił się tyle na swojej uczciwości, że po czterdziestu latach roboty, jak teraz umrze, to będę go musiał pochować za swoje pieniądze.
— Zawcześnie o tem mówisz, będzie się jeszcze trzymał długo.
— Fabryka nie wytrzyma roku, musi zdechnąć, bo paszy zbraknie, a jak fabryka klapnie, to stary jej nie przeżyje! Zdechnie z nią razem, ja go znam dobrze. A kto się uparł ręczną fabryką wytrzymać konkurencyę z parą, tego można odrazu posłać do domu waryatów.
— Rzeczywiście, jest to maniactwo tak dziwne, że aż śmieszne.
— To jest śmieszne, dla obcych, ale dla nas to maniactwo jest tragiczne, a szczególniej teraz, kiedy cała Łódź się trzęsie, kiedy mocne nawet firmy kładą się jak zboże, kiedy bankructwami całe miasto śmierdzi, kiedy już nie wiadomo komu dać kredyt, a komu nie dać, bo wszyscy zarywają. Jak ty myślisz, czem my od paru lat żyjemy? już nie kołdrami ani kapami, bo te już naśladuje Zukier i sprzedaje o pięćdziesiąt procent taniej, żyjemy temi czerwonemi płócienkami, żyjemy czerwonym kolorem, którego jeszcze dzisiaj nikt nie potrafi naśladować. Tylko ten towar idzie jako tako, ale on jest taki drogi, że gdyby szedł najlepiej, żeby się sprze-