Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 377.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

żegnanie, że oblała się rumieńcem i długo oknem wyglądała za nim.
Borowiecki szedł już prosto do Bucholca, ale szedł wolno, bo go obciążyła ta serdeczność Müllera i jeszcze większa Mady.
Uśmiechał się do jakiegoś obrazu, który w coraz pełniejszych formach wyłaniał mu się z mózgu.
Czuł, że Müller dałby mu córkę bez żadnego wahania.
Roześmiał się prawie głośno, bo przypomniał sobie tego grubego czerwonego niemca, w barchanowym kaftanie, w zatłuszczonych spodniach i w starych pantoflach, na tle salonów.
Był śmiesznym, ale co go to obchodziło.
— Mada ma dużo naturalnego wdzięku i okrągły milion w dodatku! Do licha — mruknął. — A jednak! — myślał i zaczął stawiać pewne przypuszczenia i kombinacye, ale rychło się ich pozbył, bo przypomniał sobie Ankę i list jej, jaki rano odebrał i którego jeszcze nie przeczytał.
— Zawsze coś staje w poprzek, zawsze człowiek jest niewolnikiem! — szepnął wchodząc do kantoru Bucholca.
Bucholc po ostatnim ataku prędko uczuł polepszenie i już nietylko przesiadywał w kantorze jak dawniej, ale zaczynał wychodzić do fabryki i łaził po niej z pomocą kija lub którego z robotników.
Z Borowieckim był na dobrej stopie, pomimo, że ten wymówił mu miejsce i że kłócili się po kilka razy dziennie.
Ufał mu we wszystkiem i potrzebował go teraz, nim Knoll powróci, bo zięć na wezwanie do powrotu z po-