Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 029.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

rat przejmował go strachem zawsze, a dzisiaj zatrząsł nim do głębi opowiadaniem tego widzenia nocnego.
Pan Adam oddychał powietrzem pól i kwiatów, patrzył na zieleń i na ludzi, próbował gwizdać i przyśpiewywać, ale głos mu wiązł w gardle, oglądał się za siebie, jakby z obawą, że ujrzy te umarłe korowody zakonne i krzyczał:
— Waluś, a ruszaj-no się bestyo!
— Adyć się rucham.
Na ganku zastał Ankę; siedziała na nizkim stołeczku, otoczona chmarą młodziutkich kurcząt, którym dawała jeść.
Maks stał w drzwiach i z podziwem przypatrywał się sielankowej scenie.
— Gdzie ojciec był?
— U księdza Liberata.
— Zdrowszy?
— Ale, on już zupełnie mente captus, zupełnie. Opowiadał mi niestworzone rzeczy i twierdzi, że dzisiaj lub jutro najdalej umrze.
— Czy to ten ksiądz, który był wczoraj u państwa? — zapytał Maks.
— Nie. Ksiądz Szymon jest naszym proboszczem, a ten zaś, to ostatni z dominikanów, jacy byli w naszym klasztorze. Ojciec Liberat, to człowiek wielkiej nauki i pobożności, ale... chory. Prawie obłąkany. Przez całe tygodnie nieraz nie sypia, nie jada, od ludzi stroni, a tylko modli się rozciągnięty na podłodze dawnego chóru zakonnego i nocami odwiedza puste cele i rozmawia z dawno umarłymi. A przytem wszystkiem...
Nachylił się do Maksa i coś szeptał, ale Anka mu przerwała.