Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 291.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To Mady robota, sprytna dziewczyna! — myślał, ale nie był zadowolony.
Jeszcze się przecież nie wyrzekł zupełnie myśli zostania zięciem Müllera, więc wolałby, żeby żyły zdaleka od siebie, mniej trudną miałby pozycyę wobec obu panien.
— Trzeba będzie ich rewizytować — zauważył niedbale.
— Nie bardzo chciałabym zabierać nowe znajomości.
— Wierzę, a tembardziej znajomości mocno nieodpowiednie.
— Pójdę do nich którego dnia z ojcem i na tem się skończy.
Zaczął z pewnem politowaniem opowiadać o ich grubych obyczajach i dorobkiewiczowskich fantazyach Mady i starego Müllera, ośmieszał ich z przesadą umyślną, żeby Ance odebrać chęć zabierania z niemi bliższej znajomości, jeśli ją miała, a w końcu zeszedł na własne sprawy i kłopoty.
Anka słuchała z uwagą i ze współczeniem przypatrywała się jego podkrążonym oczom i zmęczonej twarzy, a gdy Karol skończył, zapytała:
— Daleko jeszcze do końca?
— Za dwa miesiące muszę w ruch puścić fabrykę, a choćby tylko jeden oddział, ale tyle jest jeszcze roboty, że boję się myśleć o tem.
— Powinien pan później odpocząć czas dłuższy.
— Odpocząć! Ależ później będzie jeszcze więcej roboty, całych lat potrzeba pracy wytężonej, zabiegów, szczęśliwych warunków, dobrych odbiorców, kapitałów, żeby stanąć jako tako, wtedy dopiero będzie można myśleć o odpoczynku.