Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/140

Ta strona została przepisana.

wlepiając swe oczy we mnie. Tak więc, mogłem przez całe te sześć godzin upajać się jej pięknością i czytać milcząco w jej twarzy. Widziałem, jak złota moneta, zawieszona u jej szyi, poruszała się za jej oddechem. Widziałem, jak piękne jej oczy to chmurzyły się, to znów rozjaśniały, ale stale przemawiały do mnie jedną tylko mową, niewysłowionej czułości. Widziałem przepiękną, doskonałej czystości twarz, a przez powiewną suknię linie jej doskonale kształtnego ciała. Noc zapadła nareszcie, i postać Olalli rozpływała się powoli w gęstniejącym mroku pokoju, ale nawet wtedy delikatna jej ręka spoczywała w mojej, a usta jej rozmawiały ze mną. Leżeć tak w śmiertelnem omdleniu i poić się rysami ukochanej, to znaczy przebudzić się dla miłości, i po najgłębszem rozczarowaniu, rozumowałem sam z sobą, i zamykając oczy na wszystkie okropności, gotów byłem znowu przyjąć śmiało wszystko najgorsze. Cóż mnie to obchodzi, jeżeli to wszechwładne uczucie przetrwało mimo wszystko, jeżeli jej oczy wciąż mnie czarowały i ujarzmiały, jeżeli teraz, jak i przedtem, każdy nerw mego osłabłego ciała pożądał jej i drżał ku niej?
Późno w nocy uczułem się trochę silniejszym i zacząłem mówić.
— Olallo — rzekłem — to wszystko nic. Nie pytam o nic. Jestem szczęśliwy. Kocham cię.
Uklękła i modliła się przez chwilę. Księżyc oświetlał jedną stronę okien, zasnuwając pokój mglistym, przyćmionym blaskiem, w którym nie mogłem jej dostrzedz wyraźnie. Powstawszy, uczyniła znak krzyża.
— Teraz moja kolej mówić — odezwała się — a twoja słuchać. Wiem, nie możesz nawet się tego domyślać. Modliłam się, och! jak się modliłam, abyś opuścił to nieszczęsne miejsce. Prosiłam cię o to i wiem, że nie byłbyś odmówił mojej prośbie, nawet takiej, a jeżeli nie, pozwól mi przynajmniej wierzyć temu.