Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/64

Ta strona została przepisana.

drobnostkę. Janie-Maryo, przynieś mi moją mniejszą szkatułkę z lekarstwami. Lekki środek przeczyszcający będzie bardzo stosowny.
I zmusił do zażycia go całą rodzinę, przyjmując sam, dla przykładu, podwójną dozę. Nieszczęśliwa Anastazya, która nigdy w ciągu całego swego życia nie była chorą i której dusza wzdrygała się na widok lekarstw, wylewała potoki łez nad swą porcyą, trzęsła się i zaklinała na wszystkie świętości, ale przynaglana i zburczona, musiała wychylić wszystko do ostatniej kropelki. Co do Jana-Maryi, ten wypił przeznaczoną sobie dozę z niewzruszonym stoicyzmem.
— Dałem mu mniejszą ilość — rzekł doktor — albowiem jego młodość chroni go przed wzruszeniami. A teraz, gdyśmy już zapobiegli wszelkim chorobliwym następstwom, zastanówmy się.
— Tak mi zimno! — jęczała Anastazya.
— Zimno! — zawołał doktor. — Dzięki Bogu, ja jestem stworzony z ognistego żywiołu. Jakto, pani, wobec podobnego ciosu żababy się spociła. Jeżeli ci zimno, możesz odejść. Ale, ale, rzuć mi tam moje spodnie. Jest nieco za chłodno w nogi.
— O, nie! — protestowała Anastazya — pozostanę z tobą.
— Nie, pani, nie powinnaś cierpieć z powodu swego poświęcenia — rzekł doktor. — Ja sam przyniosę ci szal.
To mówiąc, poszedł na górę i niebawem wrócił w trochę zupełniejszym stroju, trzymając na ręce parę ciepłych chustek i okryć dla Anastazyi.
— A teraz — kończył — trzeba zbadać tę zbrodnię. Postępujmy drogą indukcyi. Anastazyo, czy nie wiesz, coby nas mogło naprowadzić na trop?
Anastazya nie wiedziała nic.
— Albo ty, Janie-Maryo?
— Ja, nie — odpowiedział chłopiec pewnym głosem.