Strona:PL Robert Montgomery Bird - Duch puszczy.djvu/144

Ta strona została skorygowana.
—  130  —

derczo, nie zaniedbali jednak wzmocnić więzów i skrępowali tak silnie ręce Forrestera na plecach bawolimi rzemieniami, że zaledwie zdołał wstrzymać okrzyk boleści. Los własny atoli mało obchodził Rolanda, siostra przedewszystkiem go zajmowała, z niepokojem śledził każdy ruch dzikich zgromadzonych około niej; zdawało mu się, ze mordercza siekiera roztrzaska jej piękną główkę. Chciał wzywać litości zajadłych Indyan,ale zgroza i rozpacz tłumiły głos w jego piersi. Nakoniec osłabiony całonocną walką, znękany cierpieniem, omdlał i wpadł w zupełną nieprzytomność, nie wiedząc co się około mego dzieje.






ROZDZIAŁ  XI.
Bitwa.

Kiedy Roland odzyskał przytomność, scena zmieniła się zupełnie około niego. Miejsce tryumfalnych okrzyków Indyan zajęła uroczysta cisza puszczy, przerywana tylko szumem liści drzew niebotycznych i mruczeniem pluszczącej wody w skalistem łożysku.
Dzicy zupełnie znikli; przy skrępowanym jeńcu nie widać było żyjącej istoty, prócz ptaszyny, przeskakującej z gałązki na gałązkę nad jego głową. Twarde więzy krępowały tak silnie jego ramiona, że nie mógł się ruszyć z miejsca. Wtedy opanowała jego umysł ta straszna myśl, że dzicy