Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 212.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niemal środku miasta i ma zaledwo trzy godziny zajęcia dziennie!
Mały Tumai widział koszary w Canporze, ale nie lubił płaskich, szerokich ulic, nudnego wydawania paszy z magazynów i długich godzin bezczynności, kiedy to przywiązany do pala Kala Nag, kołysał się jednostajnie w miejscu w prawo i lewo.
Bez porównania lepiej odpowiadało mu wdzieranie się na strome, słoniom jeno dostępne, ścieżyny i szalony pęd z góry na dół, podglądanie stad dzikich słoni, pasących się w oddali, zrywanie się z pod samych nóg Kala Naga dzików, lub pawi, nawalne, ciepłe ulewy, po których kłęby pary unoszą się z wszystkich gór i dolin, lub ponętne marsze, rozpoczynane o mglistym poranku, kiedy to nie wie się, gdzie wypadnie nocować.
Chłopiec przepadał za wytrwałem, a ostrożnem tropieniem dzikich słoni i rozkoszował się ich szalonym pędem, wśród strzałów i wrzasków ku rozwartym drzwiom zagrody, otoczonej palisadą. Zwierzęta wpadają jak lawina do środka, a spostrzegłszy, że niema wyjścia, miotają się jak opętane, rzucając się na pale, od których odstraszają je łyskające pochodnie i ślepe strzały.
Jest to chwila nader ważna, a nawet mały chłopiec przydać się na coś może. Tumai porywał pochodnie, machał nią, wrzeszczał i pracował za czterech.
Najprzyjemniejszym dlań momentem było kiełznanie złapanych słoni, kiedy to zagroda, czyli kedda,