Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 214.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to znowu? Widzę, że nie dość ci porządnych, murowanych stajen i nie wystarcza przyzwoita służba! Zachciewa ci się łowić słonie, smarkaczu? Wiedz o tem, że ci śmierdzący naganiacze, byle jak płaceni, rozgadali już wszystko i sprawa doszła do samego Sahiba Petersena.
Mały Tumai zadrżał od stóp do głowy. Nie wiele wiedział o białych ludziach, ale w oczach jego Sahib Petersen był to największy mocarz pośród ludzi białych. Był on zwierzchnikiem całej kedda, dostawiał słonie rządowi i znał wybornie obyczaje tych zwierząt.
— I cóż teraz będzie...? — spytał malec.
— Nic dobrego, zaręczam ci! Sahib Petersen, który ugania się za temi wściekłemi słońmi, to istny warjat. Może tedy zażądać, byś został łowcą słoni, sypiał byle gdzie, pośród trzęsawisk i bagien w dżungli, i by cię nakoniec zadeptały słonie w kedda. Dzięki Bogu, szaleństwo to kończy się. W przyszłym tygodniu nie będzie już obławy i nas, przyzwoitych mieszkańców równi, odeślą do właściwej roboty. Wówczas wypoczniemy i zapomnimy o całem głupiem polowaniu. Wściekły jestem na ciebie, żeś się wdał w to, co jest rzeczą Assamesów, głupich ludzi z dżungli. Niestety, muszę wchodzić do kedda, bo Kala Nag mnie jednego słucha, ale to nie jest słoń do pętania dzikusów przeznaczony, to słoń wojskowy, rozumiesz? To też siedzę sobie spokojnie na nim, jak na mahuta przystało, na mahuta, który po wysłużeniu swych lat