Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— A tak, to co innego.
— Jesteś zachwycającą.
— Podobam ci się, co?
— Niezmiernie — do szaleństwa. Jestem istotnie szalony.
— A więc dobrze, bądź szalony i podaj mi nahajkę.
Obejrzałem się po pokoju, gdy w tem ona rozkazała:
— Albo nie — zostań tak na klęczkach!
Zbliżyła się do kominka, gdzie na gzymsie wisiała rzemianna nahajka. Chwyciła ją, wymachnęła kilka razy w powietrzu i zamierzyła się na mnie.
— No? Proszę!
— Koniecznie?
— Jeżeli ci to sprawia przyjemność...
— A jeżeli nie, głupcze jakiś.
— Ale ja cię błagam o to.
— Skoro tak...
Uderzyła mnie dwa razy po plecach.
— No?
— To nic nie znaczy.
— Nic? Poczekaj.
I poczęła mnie chłostać z całej siły tak, że wiłem się jak wąż z boleści.
— Czy jeszcze nie dosyć?
— Nie.
W odpowiedzi kopnęła mnie nogą, aż się przewróciłem.


∗                    ∗

Noc przepędziłem w gorączce na strasznych rozmyślaniach i marzeniach o tem, co zaszło i zerwałem się z łóżka równo ze świtem.
A zatem zostałem wychłostany ręką kobiety i to tak porządnie, że czuję jeszcze bolące pręgi na grzbiecie — tak — ziściły się moje sny, moje chorobliwe marzenia. Doznałem tej wściekłej rozkoszy z jej ręki...
Czuję pewne zmęczenie — a jednak myśl o tym wypadku orzeźwia mnie i podnieca. Kocham ją, ach, jak ja ją kocham, co czuję dla niej w głębi duszy — jak pragnę ujrzeć się czołgającym u jej stóp...


∗                    ∗