Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

prawie moim obowiązkiem. Pierwsza miłość naiwnie nieśmiała zdolną jest zmylić najprawdziwsze poszlaki. Kiedy p. Salcéde około dziewiątej powrócił, pani jeszcze spała, a dowiedziawszy się o jego tak wczesnym powrocie, ubrała się i czekała niecierpliwie na wyjaśnienie tej zagadki. Pan markiz nie przychodził. Kazała mi go szukać i dopiero po jakimś czasie znalazłem go siedzącego nad potokiem i moczącego swoją zranioną nogę. Blady jak mara zdawał się cierpieć straszliwie, a gdym mu oświadczył, że pani prosi go do siebie i dawno oczekuje, tłumaczył się, że woda sprawia mu wielką ulgę. Po chwili ubrał się; pomogłem mu powstać i dotknąłem się przypadkiem jego ręki, która zimnym potem okryta świadczyła, jakie przechodził męczarnie.
Spodziewałem się, że zaraz pospieszy do pani. Ale dowiedział się że była przy śniadaniu i uznał za niestosowne zasiąść z nią sam na sam do stołu. Oddalał się więc od pawilonu i chwilę myślałem, że jakkolwiek miał odwagę okaleczyć się dla pani Flamarande, nie zdobędzie się na nią, ażeby się jej w tym stanie przedstawić.
Nie mogła go się widać pani doczekać, bo zbiegła sama do ogrodu i tam go znalazła. Zamkowy ogród, równie jak wszystko, zaniedbany, był to szpaler odwiecznych drzew, gdzie szczątki jakiejś tarasy i kilka schodów z lawy miejscowej stanowiły całe jego upiększenie. Jedyna tylko ławka z takiego samego czerwonego kamienia oparła się zniszczeniu, bo zresztą wszelki ślad kultury zaginął. Na tej też ławce usiadła pani, zmuszając pana Salcéde do zajęcia obok niej miejsca. Krowy i kozy gryzły obok nich trawę i dzikie chwasty, a ja z okna od kuchni, gdzie jadłem śniadanie, przypatrywałem się tej pięknej parze, ale niestety nie widziałem ich spojrzeń i nie słyszałem co mówili. Rozmawiali z sobą jak ludzie, którzy