Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

— Wrażenie wybornego dziecka i najuczciwszego pod słońcem wieśniaka.
— Nie tak znowu wieśniaka — odpowiedział Roger — to chodząca zagadka. Zostań no — rzekł do Gastona zabierającego się do wyjścia. — Zapalimy
— Dziękuję memu panu, nigdy nie palę.
— Spróbuj.
— Próbowałem już, ale odurza mnie to, a w moim wieku wcale niepotrzebnie...
— A przecież jesteś odurzony miłością.
— Tak panie hrabio — odpowiedział łagodnie i poważnie zarazem, co rozśmieszyło Rogera.
— Bardzo szanujesz twoją narzeczonę? Do diabła! musisz być o nią zazdrośny!
— Wcale nie — znam ją doskonale.
— To niczego nie dowodzi. Ale cóżbyś zrobił, gdyby naprzykład, zachciało się komu ukraść jej ze dwa całuski?
— Połamałbym mu żebra, odpowiedział spokojnie Esperance.
— Oho! mój kochany, zawołał śmiejąc się Roger, bawisz mnie! podobasz mi się ty drapieżny gołębiu... Patrz no, Karolu jakie on ma małe ręce, to nie chłopska łapa.
— Tu wszyscy mają małe ręce i nogi, odpowiedziałem.
— Mówią, że jesteś najsilniejszy w okolicy!
— Dopóki nie natrafię na silniejszego, odparł uśmiechając się, pan hrabia naprzykład...
— Obaczymy, zawołał Roger, który był wybornym gimnastykiem, oprzyj łokieć o stół tak jak ja i spróbój przegiąć mi rękę.
— Czy aż do ramienia? zapytał Gaston.
— Jeźli potrafisz, odparł drwiąco Roger.
Próba długo nie trwała.