Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

ócz nie otrze, a łzy wyżłobiły już bruzdy na jej policzkach. Nie przypuszczałam, żeby kobieta mogła tak opłakiwać stratę dwudniowego dziecka, które zaledwie widziała. Co to znaczy macierzyństwo! Niech Bóg mnie na zawsze od tego zachowa!
— Amen, Juljo; ale nie mówisz mi, jak się to nieszczęście stało.
— Któż to może wiedzieć? Ta głupia mamka, którąś sprowadził...
— Gdzież to ja. Nie znałem jej nawet, pan rozkazał mi tylko pojechać po nią do Orleanu; dawno już była przez niego zgodzona.
— Być może. Nikomu nie mówiła co za jedna i zkąd się wzięła; to nawet niepokoiło panią i wszyscy dziwili się dziwactwu pana hrabiego, który nic tak nie robi, jak inni. To tylko pewna, że chodziła na łąkę do łabędziej chatki, jakby to mogło zajmować dziecinę, która ócz jeszcze nie otwierała! Bez wątpienia mamka nie widziała jeszcze nigdy łabędzi i uległa tylko głupiej ciekawości; widziano ją tam, ale już ztamtąd nie wróciła. Spostrzeżono ślady jej nóg na piasku, wołano, szukano jej wszędzie, nareszcie ogrodnik przyniósł jej chustkę i czepek dziecięcia, który woda wyrzuciła na piasek w alei. Rozbiegli się szukać wszędzie; przez ośm dni i nocy ani na chwilę nie zaprzestawano poszukiwań. Pan hrabia nie wracał prawie do domu, chodził z Józefem, a najczęściej sam pieszo lub konno. Twarz jego wyrażała spokój, a ust nie otwierał tylko do dawania rozkazów. Nie spodziewał się nic, chciał tylko odnaleźć ciała, ale i tego musiał się wyrzec. Kiedy kto się odważył zbliżyć do niego z pożałowaniem lub zapytaniem, odpowiadał tonem szorstkim: — Proszę nic do mnie nie mówić. — Pani znowu nękała nas bezustannemi pytaniami i prosiła nas rozdzierającym głosem, abyśmy jej dziecko oddali. Pan zapewne nie miał