Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

ściem. Co roku odwiedzałem Gastona: rósł i rozwijał się szybko i prowadził wesołe życie z swoimi rówieśnikami. Zdawał się być szczęśliwym, a matka uwielbiała go, bo był piękny i łagodnego usposobienia. Byłem z tej strony zupełnie zadowolony, bo sądziłem, że hrabia odepchnie raz na zawsze wszelkie podejrzenia i odda swej żonie syna pierworodnego, widząc ją tak cnotliwą i rozsądną.
Ośmieliłem się raz podsunąć mu tę myśl. — Nigdy! zawołał. Jak mogła taka myśl powstać w twojej głowie teraz, kiedy mam prawdziwego syna, pięknego chłopca, krew mojej krwi i kość mojej kości, który ma prawo przed Bogiem i ludźmi nosić moje imię i przekazać go swoim potomkom. Jakto! miałbym mu dawać za starszego brata, i głowę rodziny jakąś chodzącą zagadkę, istotę wątpliwego pochodzenia, przedmiot wstydu i boleści! Nie, nigdy! Chcę aby to dziecko żyło w niewiadomości swoich praw legalnych, czyli raczej praw niesprawiedliwych, które mu jednak kodeks zapewnia. Nie wiedząc o ich istnieniu, nie będzie się nigdy na nie powoływał.
— Nigdy, jest to wielkie słowo panie hrabio! Czas, przynosi z sobą tyle nieprzewidzianych rzeczy!
— To słowo, powiadam ci, jest tak pewne, jak tylko może być pewną rzecz ludzka. Chodzi tylko o to, aby dzieła dokonać. Troje nas posiada tę tajemnicę. Z nas trojga mamka jest już teraz osobą zbyteczną. Dziecko ma już trzy lata, nadszedł więc czas rozłączenia go z rodziną, której go prowizorycznie narzuciłem. Pojedziesz po niego i zawieziesz go w inną stronę, gdzie wszystko tak urządzisz, aby przybył zupełnie nieznany i wychowany jak wieśniak albo robotnik, słowem, tak jak dziecko z ludu. Skoro się nim zajmujesz, pamiętaj aby go wychowano moralnie i żeby posiadał środki urządzenia się kiedyś w skromnym stanie, do jakiego go przeznaczam. Do-