Strona:PL Sand - Joanna.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.
141

stwa przy wielu był już pogrzebach, nigdy jednak sam niezostawał w dopełnieniu swoich obowiązków, i wcale nie był skorym do podzielenia niedowiarstwa swojego ojca; z tego powodu nie wielkie zdatności okazywał do urzędu, który na niego dziedzictwem spaść miał. Powtóre, że Joanna nieufała wcale Marsillatowi i przeczuwając w nim człowieka bez religii i szydzącego nawet z téjże, niechciała mu powierzyć starań, jak się wyrażała, wspierania modłami biédną duszę jéj matki. Chciała jednak przystać, jedynie z powodu jéj chrzestnego panicza, na to, aby usłużny Kadet poszukał kilka kawałków palącego się drzewa i ogień rozłożył koło dolmenu.
Kadet, nadymając swoje tłuste policzki aby rozdmuchać ogień, zatrzymał się nagle, jak gdyby chciał nadsłuchiwać; ale niesłysząc nic wyraźnie, rozpoczął na powrót swoje zatrudnienie, mówiąc przerywanie:
— Czy ty myślisz Joaś, że to nie będzie źle rozpalić światło w tém miejscu, gdzie jesteśmy?
— Cóż ty przez to chcesz powiedzieć? — zapytał Marsillat.
— Ba! — odrzekł Kadet, — mówią że to miejsce nie bardzo bezpieczne, a to dla boginek!

— Ot byś milczał Kadet, i nie gadał o tych rzeczach, — rzekła do niego Joasia zbliżywszy się do ognia, aby rozegrzać swoje trzewice drewniane.[1] — Wiész dobrze że to wielkie głupstwo bać się boginek; a potém, one tu na tém miejscu nie są wcale złośliwe.

  1. Napełnia się ciepłym popiołem i węglami trzewice, i po chwili wysypuje się to wszystko. Drzewo przez to nabiéra dostatecznie ciepła aby rozegrzać nogi.