Strona:PL Sand - Joanna.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.
257

— Dla czego nie, mój panie, to by mi bardzo łatwo było; a jeżeli byście panie tego koniecznie chcieli, to z chęcią to uczynię.
Harley milczał przez chwilę. Widział on dobrze po twarzy i głosie Joanny, że nie kłamała.
— Jednakowo, — rzekł widząc, że się zabiera do odejścia, — chciałbym koniecznie coś uczynić dla twojéj przyszłości: jest to obowiązkiem dla mnie. Nie mogłabyś mi powiedzieć moja panno, pod jakimi warunkami spodziewasz się szczęścia w małżeństwie?
— To jednak rzecz dziwna, — rzekła Joanna, — że mi tu wszyscy gadają o małżeństwie, kiedy ja sama o tém nigdy nie mówię, a nawet o tém nie myślę.
— Czy sądzisz, że cię obrażam mówiąc o tém? W takim razie, nie powiém już ani słowa więcéj, gdyż to nie jest wcale moim zamiarem, aby cię obrazić.
— O! ja temu wierzę, łaskawy panie, — zawołała Joanna w obawie, aby niegrzeczność nie popełniła; bo grzeczność była dla niéj obowiązkiem, gdyż ją uważała jako wyraz przychylności i szczérości. — Możecie mi powiedzieć panie wszystko co chcecie, ja się na was gniewać nie będę.
— A zatém, moja droga Joasiu, pozwól niech cię się zapytam, jakich przymiotów żądałabyś od tego, któregobyś za męża sobie obrała?
— Niewiém, proszę pana. Nigdym jeszcze nie myślała o tém, o co się mię pan pyta.
— Ale przypuśćmy!.... Czyliż nie możesz przypuścić? Czy niewiesz co znaczy przypuszczenie?
— O wiém panie, znam to słowo. Często go u nas wymawiają.