Strona:PL Sand - Joanna.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.
27

Młoda dziewczyna wstrząsnęła ramionami, zaczerwieniła się mocno, i znikła nagle z okienka.
— Zawdy musicie tylko pléść banialuki mojéj dziewczynie, stary włóczęgo! rzekła matka Gita, która się jednak niebardzo gniéwać o to zdawała.
— Ot, aby się uśmiać trochę, a zwłaszcza kiedy ktoś z miasta jest u nas, odpowiedziałał Leonard. Mogliby sądzić, że my tu już wszyscy głupi jak źwiérzęta! to tylko dla tego aby wam pokazać, że Liodi zna dobrze paniczów.
— Schowalibyście téż raz wasz język złośliwy! Moja Liodi niepotrzebuje się panom przypatrywać. Panowie się sami na nią patrzą, kiedy chcą.
Dobrze o tém wiedzieć; pomyślał Wilhelm; ale ja nie myślę wcale iść w spółubiegi z Marsillatem. Zdobycia tego rodzaju nieprzypadają mi do smaku. — Pan Leon Marsillat tedy często tędy przechodzi? zapytał kościelnego.
Częsciéj jakby mu to z drogi wypadało! odpowiedział Leonard złośliwie mrugając na niego oczyma.
— Czyli on tu ma jakie sprawunki! zapytał Wilhelm, udając że nie rozumie starca, aby się mógł dowiedzieć, pod jakiemi pozorami Marsillat ukrywa powód prawdziwy swoich odwiedzin w téj dziczyznie.
— On tu przychodzi, tak mówiąc, zakupywać bydło mój panie, bo my tu bardzo ładne bydło wychowujemy, a szczególniéj nasza stadnina wszędzie znajoma.
— Wiém o tém!
— Ale uoh! kiedy to pan Marsillat targuje wszystkie klacze z naszéj okolicy, a nigdy ani jédnej nie kupi! czyli raczéj, jeźli kupi, to udaje że mu się w krótce sprzykrzyła,