Strona:PL Sand - Joanna.djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.
349

psem.... Idzie do Toull..... Teraz już musi być na wyjściu z miasta.... O, bo to ona nie pomału bieży!
— Cóż to wszystko mnie obchodzi? — rzekł Leon. — Odejdź i nie nudź mię więcéj.
— Idę już, idę, i powiém waszemu służącemu, aby szybko konia okulbaczył.
— Nędznik! — zawołał Marsillat, widząc, że ku stajni zmierza, — jak wyrzekł tak i uczynił.
W pięć minut potém Marsillat nogę kładł w strzemiono, przeklinając ten wpływ nieszczęsny, któren do niego sprowadzał tego spólnika pełnego brudu i bezeceństwa, nie stawiając jednak żadnego oporu temu popędowi nikczemnemu, któren go naprzód popychał. Kłusem przejechał przez miasto; lecz przypomniawszy sobie, że go Joasia dobrze wyprzedzić musi, aby ją dopiéro ze zmierźchem mógł dogonić, zwolnił kroku i stępem się wpiął po bystréj drodze, którą się w tym kierunku z miasta wychodzi. Przybywszy w miejsce, gdzie droga się dzieli, spostrzegł Ragueta siedzącego i na łokciach opartego na jednym z owych małych murów przeźroczystych i słabych, zastępujących ogrodzenia drzewne, których te okolice puste są pozbawione.
— Udała się drogą de Saint-Silvain, — rzekł do niego ten nędznik w chwili, w której Leon chciał się puścić drogą do Savan.
A że Marsillat korzystał z jego ostrzeżenia, nie pokazując po sobie, że go słyszał, ten zastąpił mu drogę i rzekł:
— Jednak taka przysługa zasługiwała by na małe wynagrodzenie!