Strona:PL Sand - Joanna.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.
53

cunkiem go natchnęła, którego mu nie podobna było przezwyciężyć. Oddalił się zwolna, a podczas kiedy stare kobiéty, pomimo jego wszelki upór, krzątały się koło nakrycia stołu i zastawienia go mlékiem, on z smutkiem w sercu zbliżył się i sparł łokciem na małém oknie, na pół zakrytym liściem zewnątrz się wciskającym, i rzucającym zielonawe światło na biały całun zmarłéj.
Ale w krótce zadziwienie zajęło miejsce jego smutku, skoro po przez gałęzie i liście jerzyny spostrzegł Leona Marsillat siedzącego obok Klaudyi na ławeczce przypiérającéj do ściany właśnie w miejscu pod okienkiem. Rozmowa ich bardzo była żywa; a Wilhelm, na pół mimowolnie, na pół ciekawością wiedziony, podsłuchał następną rozmowę:
— Już téż z pana nie lada człowiek bezczelny, mówiła Klaudyja głosem z gniewu i oburzenia przytłumionym, ażeby tak przybiédz natychmiast, zaledwie jéj matka oczy zawarła. Może pan myślisz, że ją tak zaraz z sobą na swoim koniu uwieziesz? O, daremnie się pan chował, widziałam ja dobrze pańskiego konia uwiązanego za domem u drzewca, i zaraz sobie pomyślałam; o tóż i wilk!
— Coś ci się w głowie roi, moja kochana Klaudyjo! odrzekł Marsillat pół-głosem. Ani myślę o tém aby się kryć lub nie kryć. Cóż w tém tak dziwnego, że przejeżdżając tędy koło domu, i wiedząc, że z biédną kobiéciną nie najlepiéj stało, chciałem się dowiedzieć, jak się ma?
— A dla czegóż to nie wszedłeś pan do domu, tylko się skrył po za tymi krzakami, gdzieś się pan tak mocno zdziwił, żem cię tak niespodziewanie przydybała? o,