Strona:PL Sand - Joanna.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.
77

— Niezważaj wcale na to, moja kochana.
— Oj niestety! mój mocny boże! toć to i moja biédna matunia przez to samo zachorowała. Chciała wyjść po mnię w pole, że téż tak brzydko było na świecie jak dzisiaj, i że się bała, że nie będę mogła przejść przez potok, i wrócić do domu. A kiedy się o mnie troskać zaczęła, to nie miała wypoczynku biédna kobiécina! napotkała mię już na połowie drogi; ale cóż, kiedy sobie nogi zamoczyła aż po kolana, i nazajutrz dostała gorączki.
— Nienajlepiéj ją lékarze léczyć musieli?
— Ah! mój paniczu chrzestny! myśmy nie wołali lékarza; my prości ludzie w to nie wierzymy. Może to źle; może by lékarz był co temu poradził; ale nie dała sobie ani słówka rzéc o tém. Powiedziała nam tylko, jak ją pielęgnować mamy, i robiliśmy to, co nam kazała. Ale to jej nic nie pomogło!...... Ależ, mój paniczu chrzestny, nie moknijcież tak! weźcie mój kakapturek na głowę..... o nie jest on brudny; u nas w domu nigdzie brudu niéma. Widzicie gdyby wasza pani matka wiedziała, że na taki dészcz chodzicie po świecie, to by się nie mało zmartwiła.
— Nie, nie, moja Joasiu! nigdy bym tego niescierpiał, żebyś ty miała przemoknąć dla mnię! — i Wilhelm zarzucił na powrót na plecy Joasi rodzaj płaszczyka z wełny szaréj, któren już z siebię zdjęła była, aby go nim okryć.
— Kiedy tak, mój chrzestny panie, że niechcecie mojego kapturka, to was zaprowadzę żywo w miejsce, gdzie się będziecie mogli schronić przed dészczem; może téż wnet lać przestanie!