Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

wielka ani mała, tylko zupełnie jakby innego rzędu, dla Heli Bertz. Ale na razie oddzielał go od tych możliwości bezwzględny nakaz podświadomego, nieprogramowego postanowienia. Poprostu bał się. Zawieszony między nurtującą żądzą zniszczenia siebie, której zadowolenie jedynie mogło być ciekawe, i małą chętką stworzenia normalnego, zdrowego życia, co udawało się na bardzo małą skalę, na strzępkach uciekających dni, Atanazy coraz bardziej tracił związek między sobą obecnym, a tym, którym był przed pierwszą zdradą w stosunku do Zosi. Ale kwesja tego „zniszczenia“ nie przedstawiała się też zbyt jasno, a nawet, mówiąc otwarcie, była zupełnie ciemną. Przy pomocy jakich środków miało to nastąpić nie miał Atanazy pojęcia — czekał w tym względzie jakichś wyższych objawień ale na razie napróżno. Ale nawet gdyby środki odpowiednie się znalazły, trzebaby wtedy zaryzykować wszystko, a w razie gdyby i to okazało się nudnem…? Mogło być zapóźno na cofnięcie się, (ale cofnięcie się z czego?) Napróżno pytał się Atanazy niewiadomych potęg co czynić z coraz bardziej zbytecznem i nieznośnie ciążącem życiem. A żyć jakkolwiekbądź — w „zniszczeniu“, czy nie, chciało się jeszcze, bardzo chciało. Otóż to: nie on chciał ale chciało się: protoplazmatycznie, nieomal bezosobowo.
„Wszystko jeszcze jest przedemną“, powtarzał sobie jeszcze tak niedawno. Bogactwo choćby oscylacji między sprzecznemi stanami zdawało się być niewyczerpanem. Teraz jak nędzny żebrak z zawiścią patrzył na tamtego siebie, widział wyraźnie jak to, co uważał za swój skarb trwały: artystyczne ujmowanie życia, przeleciało mu przez ręce niewiadomo kiedy. Nawet i to nie było pewnem czy był to skarb, czy kupa śmieci. „Symptomem najgorszego upadku jest to, jeśli zaczynamy zazdrościć ludziom żyjącym złudzeniami“, myślał Atanazy, a w wyobraźni przesuwali mu się wszyscy znajomi, ofiary, jak mu się zdawało, złudzeń: Ziezio — ważność