Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

„Wielka miłość“, myślał ten niepoprawny myśliciel, „odróżnia się między innemi tem od małej i średniej, że wszystko, co jest wartościowem dla jednej strony, staje się też „tabu“ dla drugiej. A więc, ponieważ nic nie obchodzi mnie teściowa, moje uczucie dla Zosi nie jest tem, czem być powinno. Ale na codzienne życie wystarczy. Gdyby nie ta cała rewolucja („i nie Hela“ — powiedział tajemniczy głos — zawsze ten sam doradca w chwilach stanowczych.) [Atanazy otrząsnął się: „Co u djabła? Niema żadnej Heli, niech to raz wszyscy...“] byłbym zupełnie szczęśliwy i zadowolniłbym się spokojnem pisaniem „pośmiertnych“ dywagacji na temat filozoficzno-społeczny. A tak?“ A jednak jeśli chwilami czuł jakąś niezrozumiałą, krótkotrwałą radość życia, to było to tylko to, to właśnie, a nie co innego: podświadoma antycypacja nadchodzącego rozwiązania. Świadomie widział siebie, znienawidzonego przez siebie „mdłego demokratę“, małostkowego snoba, wielkiego egoistę, bezpłodnego dywagatora, konającego powoli w zupełnym nonsensie codziennego życia i nic nie mógł poradzić na swoją własną nicość — nie było nic na świecie, w czemby mógł usprawiedliwić nagi, odarty z wszelkiej życiowej dziwności, fakt swego istnienia. „Tacy właśnie, w powieściach zostają artystami, jak już autor nic z nimi zrobić nie może. Cała nadzieja jeszcze w tej podróży w góry. Ale co potem?“ Dalsze życie leżało przed nim jak nieprzebyta pustynia jałowej nudy, u końca której czekała szara śmierć. Wspomniał kokainę z dreszczem strachu i wstrętu. „Nie — to zostawię sobie na sam koniec, kiedy już żadnej nie będzie nadziei. Skończę przynajmniej w sposób subjektywnie interesujący w tem »świństwie«“. Ale nie chciał sobie uświadomić że jedyną jego nadzieją była „tamta“, narkotyk lepszy jeszcze od apotransforminy Ziezia. Własny jego „charakter“ bawił się z nim jak kot z myszą: znowu nastąpiła zmiana. Normalna noc małżeńska w „sleepingu“ jako nowość