Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/328

Ta strona została uwierzytelniona.

czałych nogach, niosąc swój brzuch z „tem biednem maleństwem“ (tak pomyślała o Melchiorze.). „Nie — ono żyć nie może. Świat jest za okropny. On miał rację, że nie lubił tego dziecka. I to miał być syn. Byłby naprawdę nieszczęśliwy. W tych czasach tacy ludzie jak on, jej mąż, zakładający rodzinę, chcący mieć dzieci — (ależ on nie chciał) — są naprawdę zbrodniarzami. Nie mogąc zapewnić im nic: ani miłości, ani atmosfery zgody, ani dobrobytu (wszystko jest przecież zachwiane), stwarzając degenerata (bo sam nim jest — czegoż dowodzi tamto: żona przyjaciela, przyjaciółka żony, na jej utrzymaniu jesteśmy tutaj, goście — ładni goście!) popełniają społeczne przestępstwo — a podły — nie, on nie może mieć syna. Podły, podły“, powtórzyła jeszcze. „Ale on będzie jeszcze płakał nad tem wszystkiem. Może to cierpienie wydobędzie z niego coś szlachetniejszego“. Już nawet nie czuła żalu do męża, tylko wstyd za niego i pogardę bez granic. Poprostu przestał być jej mężem, nawet już nie był nienawistnym. Ale życie po tem stało się niemożliwem. A do tego te nogi „tamtej“… Ani chwili więcej — każda sekunda była nieznośnem upokorzeniem. Gdyby mogła pomyśleć choć trochę — ale nie: myśli skłębiły się w obłąkańczy chaos. Tylko słowo „podły“ rysowało się czasem płomiennym zygzakiem na tle jakiejś bezimiennej kaszy, ale nie miało już tego znaczenia, co w pierwszej chwili. Czuła palący wstyd za niego — nie do zniesienia. A matka, która spokojnie spała, tam o kilka pokoi dalej? „Czyż taką, jaką jestem i będę, mogę dać jej szczęście na te ostatnie dni życia? Zatrułabym je tylko mojem cierpieniem. A zresztą czyż nie wszystko jedno? Nie dziś, to jutro — zarżną nas. A bez niego co? Któż jest taki jak on, mimo swoich wad. Ach — gdyby tylko mógł nie kłamać — przebaczyłabym mu może i to — choć nie z nią… On się w niej kochał dawniej jeszcze. Tak — przecież są fizycznie, a nawet