Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/382

Ta strona została uwierzytelniona.

sięcy, którego mogę kochać. Chciałabym abyś ty czuł to samo. Ja ci się oddałam, więcej niż ty mnie. Ty ze mną walczysz. — Atanazy nie słyszał ostatnich słów — myślał, czy naprawdę jest wystarczającym powodem dla jego istnienia to, że był przeznaczony na jej idealnego (w znaczeniu absolutnego ideału) kochanka.
— Niestety, nie jestem kobietą — rzekł ponuro biedny Tazio i myślał: „czy to prawda co ona mówi, czy właśnie teraz dobrałem się do jej pozy, do tego demonizmu 3-ciej klasy. Ale skąd ona wie co ja myślałem w tej chwili — to jednak dziwne“. — Ale powiedz skąd teraz... Przecież ja o tem myślałem tu, siedząc sam przed chwilą, przed twojem przyjściem. — Niewiadomo czemu skłamał, że nie myślał tego w tej chwili.
— Dawno chciałam ci to powiedzieć, bo czułam, że masz jakieś wątpliwości. Teraz mi wierzysz? —
— Jakto — czy ci wierzę, że jesteś dla mnie czemś metafizycznie niezwyciężonem, wcieleniem dziwności bytu i największego cierpienia, połączonego z najwyższem szczęściem — przerwał — czuł, że zaczyna mówić banalne głupstwa. Wszystkie rozmyślania poprzednie rozwiały się w nicość: cień Zosi, matki, chęć czynu, wzniesienia się nad siebie — wszystko spalało się, spopielało, kurczyło, malało, znikało pod jednem tchnieniem tej miłości. Przygotowywała się jakaś straszna, nieznana rozkosz — zatracenie ostateczne.
— I teraz kiedy dowiedziałam się, że ojciec nie żyje (pierwszy raz powiedziała o nim „ojciec“, nie „papa“) zrozumiałam jak cię kocham. Ale cierpieć jeszcze będziemy oboje bardzo, bo we mnie jest coś poza mną: jakaś siła mną włada, nad którą nie panuję — widzę tylko jej tajemne drogi rozumem — i cierpiąc — i kiedy ty będziesz cierpiał, wtedy pojmiemy oboje czem jesteśmy razem, jako jedność, poza życiem i śmiercią. Ja cię będę zdradzać przy tobie — nie będę nigdy kłamać i ty mnie, o ile potrafisz — przyjdą rzeczy pozornie okropne,