Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/449

Ta strona została uwierzytelniona.

ale powiedział sobie, że to były jego ostatnie słowa do istot żyjących — dalej będzie tylko milczeć — nie drgnie nawet, choćby nie wiem co. Był już w innym świecie, tym, o którym marzył od dzieciństwa, tym poza życiem i teraz nawet poza kokainą. Ale zdawał sobie sprawę, że tylko przy pomocy tego przeklętego proszku zdołał się tam wywindować. „Tylko koniec życia może być pięknym za tę cenę“, pomyślał. I już z tamtego świata tu na ziemi posłyszał głos, będący już nie głosem zrusyfikowanego, niwelistycznego osobnika, tylko głosem samego przeznaczenia, który co innego znaczył, niż mówił.
— Małczat’! Pod stjankę! — mówił ten głos z zaświata. ale naodwrót. — Pluton formuj się!!
Zachrzęściały materjalne części poszczególnych bytów. Atanazy sięgnął po ostatnią dawkę. Miał całą pozostałość tego świństwa w kieszeni od kamizelki. Myślał, że gdyby tego nawet nie miał (tej ostatniej dawki), byłby taki sam. „Tak — to jest piękne — piękniejsze od tego widoku na amfiteatr szczytów w Dolinie Złomisk. Napewno byłbym i tak ponad tem.“ Sam nie bardzo dobrze wiedział o czem właściwie myślał. Prawda ostatniej chwili — któż ją oceni i zważy? Narkotyki, czy nie narkotyki — to są rzeczy ostateczne, niesprawdzalne. Absolut w pigułce — tak — ale któż to zrozumie? Kto? Człowiek, przyparty do „metafizycznego muru“, może najbardziej właśnie wtedy kłamie? Niestety Atanazy nie miał przed kim udawać. Ginęli inni inaczej, ale naprawdę nikt żyjący nie wie jak. Ja — to „ja“, a nie inne, tożsame ze sobą raz na całą wieczność, może zginąć tylko tak, a nie inaczej. Duch Zosi objął Atanazego gorącym, ziemskim uściskiem. Nareszcie! Jeszcze chwila, a mógłby się spóźnić. Nikogo nie było wokół niego, prócz niej. Postawili. Wyraźnie widział przed sobą tylko kłujący oczy blask elektrycznej latarki i kupę ciemną drabów z wymierzonemi karabiny