Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Poszła niezwłocznie do gabinetu szefa biura z wystylizowaną naprędce prośbą o urlop. Gdy weszła do sanktuaryum w porze nieodpowiedniej, przyjęło ją odpychające mocniej, niż pięścią, zimne spojrzenie.
Znała już do zbytku dobrze łysą czaszkę, śpiczastą siwą bródeczkę, oczy jesiotra i wargi notorycznego kata. Wyłuszczała prośbę o urlop w sposób trafny i spokojny. Długa twarzyczka władcy nie drgnęła.
Szef nie przestał palić papierosa, a właściwie nie zmienił przerw i dystansów w paleniu. Najsubtelniej skłamane okoliczności, które przedstawiała, nie wpłynęły wcale na zmianę raz przyjętego za właściwy sposobu otrząsania popiołu o brzeżek bronzowej popielnicy.
Mumia była nieczułą na wszystko, nawet na uśmiechy kobiece. Nierychła odpowiedź, odpowiedź bez skazy politowania.
— Pani żartuje!... Skąd urlop? Jakto! Dziś zaraz urlop? Czy pani nie zna przepisów?
— Panie naczelniku!
— Pani otrzymała w zeszłym roku urlop z pensyą. Pani chyba żartuje, powtarzam to już drugi raz.
— Nie żartuję, panie naczelniku. Są to okoliczności tego rodzaju. Ciotka, która mię wychowała od urodzenia, jest umierająca. Ja muszę! Zgodzę się na wzięcie na moje miejsce zastępcy, na urlop bez pensyi.
— Pani sobie żartuje. Powtarzam po raz trzeci.
— Przecież mam prawo do urlopu co roku.
— Ja przez dwadzieścia siedm lat nie brałem urlopu.
— Więc nie otrzymam nawet tygodniowego zwolnienia?