Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

do zwyciężenia. Głębokie oczy tego człowieka nie zlękły się i nie cofnęły. Przeciwnie, podeszły śmiało, bliżej, jakby do boju. Było w tem spojrzeniu i wyzwaniu coś tygrysiego. Ewa doświadczała piekielnego wrażenia, jakby ją za gardło chwyciła ta ręka z grubymi szponami, tęga i ogromna. Usłyszawszy o herbacie, obstalowanej przez Ewę, młodzi panowie rozkazali bladej dziewczynie również podać sobie »dwie herbat«. Uczynili to ostentacyjnie, z cynizmem i zadzierżystymi uśmiechy, w których była przeszywająca do szpiku kości siła i piękność. Ewa niecierpliwiła się. Spoglądała co chwila na zegarek. Najniespodziewaniej brunet z czarnymi wąsikami i równie czarnymi pazury wstał ze swego miejsca, ujął za poręcz krzesełka i przysiadł się do stolika Ewy. Ukłonił się z elegancyą fryzyera, czy subjekta i bez ceremonii wszczął rozmowę.
— Pani z Warszawy?
Była tak przerażona jego śmiałością i spojrzeniem, że odpowiedziała natychmiast:
— Tak, z Warszawy.
— Zarazem poznał. Bo i my z kolegą z Warszawy. — Bardzo się cieszę...
Młody frant nachylił się ku niej i szepnął dyskretnie:
— Myślisz tu pani szukać karyery?
— Co to pana obchodził
— Nic, jak tylko przez życzliwość. Fest z pani kobieta! Przecie i my facety nie gorsze od innych...
— Panie!
— A co się tyczy pieniącha, to mogę pokazać. Jak lodu! Możnaby pofrajdować choćby i z tydzień.