Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

nego, aczkolwiek już nieco podeschłego sianka. Stary pan miał w dziurce klapy paltota wetknięty pięciogroszowy bukiecik fiołkowy, na prawicy rękawiczkę z palcami wielokrotnie ześcibianymi czarną nicią. W lewej ręce niósł pieszczotliwie sławną swoją laseczkę, pamiątkowy dar imieninowy od »grona« przyjaciół, z rączką notorycznie posrebrzaną, w kształcie zgiętej nogi końskiej, z monogramem stosownym i datą. Pan Pobratyński nucił, wbiegając do pokoju. Zmrużone jego oczy przeszukały kąty pokoju, ucho uchwyciło dźwięki dolatujące z kuchni.
Gdy intelekt przyszedł do samowiedzy, że »żoneczka« nie jest w lokalu obecną, znużone ciało radośnie spoczęło w szerokim fotelu, obok szafy, obwieszonym arcydziełami szydełkowej roboty. Pan Pobratyński dumał tam chwilę, nie zdejmując kapelusza, naprzeciwko okrągłego stołu, skazanego na dźwiganie serwety i wiecznie krzywej, »ozdobnej« lampy, którą ze swej strony ozdabiał, oczywiście, abażur ze strzyżonej bibułki. Gdy stopy pięknego starca, obute w kamaszki wylękłe z obwisłemi melodyjnie gumami spoczęły na dywaniku ze strzyżonych kawałków, głowa jego pochyliła się w stronę Ewy. Blade, wypełzłe, odbarwione oczy, oczy przylaszczki spoczęły na jej twarzy. Figlarny uśmiech wykwitł na wargach.
— Jakże też tam z rozgrzeszeniem? Czy aby?...
Ewa wstała ze swego miejsca i podeszła do ojca. Nie podnosząc oczu, pocałowała go w wyświechtaną rękawiczkę. Stary pan potarł się o nią ramieniem, potem połą surduta. Przechylił głowę i usiłował zajrzeć w oczy. Oczy te były spuszczone... Za chwilę jednak uśmiech