Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

miłości i jak najżyczliwszy powiernik. Dawała mu za każdy list złotówkę, albo czterdzieści groszy. Uśmiechał się też, skoro tylko drzwi uchylił. Na jego twarzy, zmęczonej od astmy, w oczach, okrążonych czarnemi obwódkami, rozniecał się przelotny, nikły blask. Znała odgłos jego kroków w podwórzu, na czterech drewnianych schodkach, znała sposób stukania do drzwi.
I teraz codziennie ściskała w ręce srebrny pieniądz. Trzymała go w dłoni przez całą noc, śniąc na jawie i śniąc we śnie, że rano list nadejdzie. A po ocknieniu wszystka zmieniała się w słuch, w czekanie na znany odgłos kroków. I nieraz zawodne, mściwe zmamienie dawało jej słyszeć daleki, znany łoskot Bił odgłos w jej serce, podwajał szybkość jego uderzeń, — zbliżał się, zbliżał się... Z zamkniętemi oczami, nieruchoma, prosiła się tego głosu, żeby się zlitował, — i chłodła, jak kamień, gdy tonął w nieskończonej ciszy. A straszliwa cisza otaczała ją znowu i przywalała ją znowu, jak pole wielkiej gliniastej ziemi. Schodziło na nią fizyczne bezczucie, albo najcudaczniejsze zachcenia.
Były dnie, w których ciągu żyła złudzeniem najdoskonalszem, że wcale nie stało się to, co się stało. Do nieskończoności natężone pragnienie niosło w chwile młodości, kiedy jeszcze nie znała Łukasza i była wolną dziewczyną. Leżąc na krzyżu, z rękoma zasuniętemi pod głowę, z oczyma, utopionemi w bielonych deskach powały, śniła na jawie, że w czerwcową noc po całodziennej pracy w zaduchu biura, po strudzeniu mózgu, kości, mięśni i nerwów, — idzie sama jedna w ciemny łazienkowski park. Zdala pachną jaśminy i różowe akacye. Nie ciągle, nie stale, tylko kiedy niekiedy szeleszczą