Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/351

Ta strona została uwierzytelniona.

Odwróciwszy się, spostrzegła, że ją pilnie obserwuje jeden ze służących kasyna, badając, widocznie, czy nie żywi zamiaru odebrania sobie w sali życia. Uczucie wzgardy i wyniosłości pchnęło ją naprzód. Poszła przez zatłoczone sale, ulicą, która się przed nią otwierała zawsze. Szeptano. Minęła wspaniały westibul, odepchnęła olbrzymie drzwi i znalazła się we wichrze. Wicher! — Jakby na nią od dawna czekał. Palmy skrzypiały w nim, miotając na wsze strony swe olbrzymie wachlarze. Marmurowy chodnik, biegnący na dół, zalany był wodą i lśnił się. Tępe światło bań elektrycznych, które wicher na wysokich słupach kołysał, ukazywało ów chodnik w dziwnem i strasznem świetle. Ewa biegła, czując, że deszcz przemoczył już jej stanik i zalewa ramiona, że nogi w płytkich lakierkach nurzają się w wodzie i marzną.
Czy to krzyk w morzu, czy w niej?
Słuchała.
Aż oto chodnik urwał się w jakiemś miejscu. Brnęła przez szyny, podkłady, znowu przez szyny. Upadła na ziemię. Nogi jej wlatywały między zwrotnice, jak w potrzaski z żelaza, pantofle wykręcały się na stopach.
Wicher zerwał z głowy wualkę i kapelusz, rozplątał włosy. Nie wiedziała teraz, dokąd biegnie i gdzie jest.
Nieznana siła popychała ją naprzód w tę stronę, skąd dochodziły straszliwe głosy morza.
Rybacy wołają, rybacy...
Zdławione serce jęczało posłusznie: idę już, idę...
Nie wiedząc o tem, że idzie, słyszała rozlegające