Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Serce się wznosi, czoło się dźwiga ku niebu. Oczy i usta pragną. Usta szeptają błagalną modlitwę o jedną jeszcze poprzednią chwilę:
Wróć się, wróć się, chwilo łaski...






Łukasz Niepołomski stał we framudze otwartego okna i obojętnie patrzał na zaułek podwórzowy. Obecność w tej nieznanej izbie, czy obecność w tem miejscu Ewy sprawiła, że ruchy jego zleniwiały, wola gdzieś zginęła i rozproszyły się myśli. Popadł w stan jakby wycofania się z życia swego i chwilowego powrotu do stanów półświadomych dzieciństwa. Widziało mu się, że jeszcze słucha głosu złotowłosej panienki, że jeszcze wobec niej składa ukłon, a jednocześnie, gdy trwał ów stan siły wrażenia, niosła go złuda do miejsc dawno i zupełnie zapomnianych, do wsi, we wczesnej młodości opuszczonej, na zawsze. Miał w całej duszy, w oczach, w głowie, w uszach dwoistą świadomość, dwoiste niejako wrażenie. Ta żywa, piękna dziewczyna wywarła nań urok, jakgdyby (osobliwa rzecz!) nurtu głębokiej, czarnej bujnej wody w rzece rodzinnej. Tam! Wytrysła w duszy jakby kopia przedziwna, jedyna w świecie oryginału, niepodobna doń, a przecie taka sama co do siły i rodzaju. Wodę tę, ślizkimi zwojami, skręty, kłęby pędzącą, przebijało ongi poranne słońce. Nad nurtem jej bujały ważki błękitne. Widać było jej dno tajemnicze, niedostępne dla nogi, złote od piasku, czarno-zielone od ruchomych porostów. Niegdyś, w czasie była chwila, gdy stał nad tą wodą szczęśliwy i kochał ją