Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— Racya? Jeżeli się, łaskawy panie, przepracowało w branży lat okrągłych ośm... nieskazitelnie! »Racya«! O, nie panie, nigdy panie!
— Widzi pan dobrodziej — to sprawa życiowa, nie etyczna. Niema co!
— Mówiłem... — dorzucił Horst, zamykając kwestyę.
— Ale ja nie jestem wcale stary. Jestem pełen sił. Dziesięciu młodych, — ale co! dyabła czubatego przeskoczę. Ja, panie, za dziesięciu jeszcze obstoję, jak zechcę...
— A, jak pan zechcesz... — zgodził się Horst.
— Stary! Ja, panie, folwark miałem, to, panie od wczesnego świtania, koń między nogi, służba, jak w zegarku!
— Krótko mówiąc, możeby mi pan zechciał przedstawić swe świadectwa. Mam tu kolegę, przyjaciela, młodego Krafta.
— Henryka? — zapytał Horst, patrząc szyderczo, zpodełba i tak przeszywającemi oczami, jakby miał zamiar Niepołomskiego natychmiast wyzwać.
— Nie, Wiktora.
— O, — mruknął tamten, — bratanek... Gruba ryba. Idealista, Wicek-socyalik. Znam tego kpa i wątpię...
— Panie dobrodzieju łaskawy... — z nabożeństwem, cicho mówił Pobratyński.
— Ten Wiktor Kraft skończył studya w Antwerpii, objął teraz schedę i zabiera się do wielkiego, celowego przemysłu na dużą stopę. Może dużo zrobić, bo głowa dobra i człowiek uczciwy. Uczyliśmy się razem, nawet robiliśmy niektóre rzeczy na spółkę. Wła-