Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na złość i nie kelner.
— A jak ci na imię?
— Zgadnij!
— Nie zgadnę. Jakieś imię... Wicek, Wojtek, Walek... Powiedz prawdziwe. Może jakie lepsze. Czasem bywają furmańskie imiona dosyć solidne.
On leniwie przeciągnął się, ziewnął swobodnie, — przez chwilę patrzał w sufit, wreszcie, przymrużywszy oczy, rzekł z cynicznym uśmieszkiem:
— Na imię mi Łukasz.
— Patrzcie! Już miałam jednego kochanka Łukasza. A to ci się udało, to ładne imię.
— Doprawdy? A gdzie się też chowa ta kruszyneczka, co ci ją to tamten Łukaszek na pamiątkę zostawił?
— Daleko się chowa, daleko. U jednej starej babci, u dobrej babuleńki, we wioseczce za góreczką...
— Za góreczką, za wysoką... — nucił, kiwając głową.
— E, to ty jesteś znający detektyw... Ale skądże ci przyszło pytać się o takie ta babskie sprawunki?
— Tak sobie. Zdawało mi się, że ty może je prędzej gdzie frygniesz, choćby w dół pierwszy lepszy, bo to się ognistym panienkom przytrafia... Ale skoro powiadasz... Ty się mało bawisz, wiesz ty o tem? Chciałaś niby to w Paryżu i tu i tam, ale czyż to była zabawa?, Sumienie cię burżuazyjne stargało, jak siarczyste womity. Niech-że cię nie znam!!
— Mnie zabawa nie bawi.
— E, bo nie umiesz. Zabawa zabawie nie równa. Widzisz, jak ja cię poduczę...