Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

— Od kogoś z przyjaciół?
— No, jest taki. Ja niby to bełkocę ułamkami wszystkich języków, ale na grandę rozmówić się nie umiem po prawdzie żadnym. A tymczasem interesy wymagają szczegółów. Czasem to nawet warszawskiego kłapania, do licha, zapominam. Teraz ciebie zrobię swoją prawą ręką. Bo rozumiesz, będziesz moją żoną.
— Z lewej ręki.
— Wszystko jedno. W Wiedniu zmajstrujemy paszporty.
— Wszystko to dobrze, ale co ja zyskuję na tej spółce? Jeśli ciebie złapią, z jakiejże racyi ja mam odpowiadać za twoje łotrostwa?
— Mnie nikt nie złapie. Ja z katorgi wyszedł, jak gronostaj.
— Powiedz-no mi, jakim sposobem wszedłeś do mnie wczoraj?
— Mam numer tutaj obok. Wszedłem tuż za tobą, i opowiedziałem się, jako twój mąż. Służąca wyszła od ciebie, a ja za nią, skoro się tylko zsunęła ze schodów, nimeś drzwi zamknęła.
— To spostrzegłeś, jakem wyskoczyła z wagonu?
— Che, kokoszko, nie takie ja sprawy odstawiał!
— A cóż ty zrobisz ze mną potem, potem?
— Nic się nie martw, — wszystko będzie, jak złoto. Myślisz sobie może, że postąpię sobie z tobą, jak to ten znawca...
— Co za znawca?
— E, był taki jeden. Jechał do Europy, gdzieś na wschód, w Rumunię, w Bułgary, na Odesę, do Niżnego, bałamucił młode dziewczyny, Słowianki, Greczynki,