Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

chutku i wydała dziwny okrzyk. Zdumiała się sama, usłyszawszy swój głos. Natychmiast wsunął się Pochroń, Zanim Spławski. Gdy Pochroń stanął nad łóżkiem Ewy, Szczerbic jeszcze oddychał, świszczał nosem i wydawał piersiami pomruki urwane. Spławski zatrzymał się w progu obok Ewy. Znalazł w ciemności dłoń, ścisnął ją i zatrzymał w swojej. Zaczął mówić ze współczuciem:
— Kurara jest niewątpliwa. Paraliżuje mowę, oczywiście... krzyk... Paraliżuje nerw błędny. Również ruchy. Nie zostawia absolutnie żadnego śladu. Ani kropli krwi. Przypadek... Niech się pani uspokoi... Zaraz skończy...
— Zaraz skończy... — rzekł szeptem Pochroń, zbliżając się do nich. — Cicho, Ewuś, cicho... Gdzie pieniądze?
— W szufladzie.
— Czekać, niech skończy, — rzekł Spławski delikatnie, ze współczuciem.
W istocie Szczerbic ucichł. Kiedyniekiedy jeszcze tchnienie głośniejsze wybiegło z jego ust, kiedyniekiedy oddech nosowy. Ale już coraz rzadziej. Wreszcie ustało zupełnie. Wszyscy troje stali nad nim, czekając. Gdy w ciągu paru minut nie tchnął ani razu, Pochroń odkręcił światło elektryczne. Wszyscy zmrużyli od blasku oczy. Szczerbic leżał na boku, z głową podwiniętą pod pachę, tak, jak go zostawiła po odepchnięciu od siebie, Pochroń łagodnie, z litością odwrócił go twarzą ku sufitowi. Zmarły był piękny. Śliczne jego włosy zostały wzburzone. Słały się na poduszce, jakoby pióra prześlicznego ptaka... Usta były otwarte i białe zęby lśniły wspaniale w natchnionej twarzy. Wzniosła namiętność, górne szczęście stężało w jego rysach i nieruchoma