Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy synaczek wyciągnie do ciebie chude rączyny, i gdy cię wołać będzie, żebyś go ratował, a ty poweźmiesz wiadomość twoim wielkim, niezmierzonym rozumem, że mocniejsze są nadewszystko nasze skrofuły i że córeczka moja, gruźliczka tuli już do łona syneczka twego, — ujrzyj mię, panie, jak się będę szargała w mojej czarnej ulicy...«
I tego dnia Ewa doskonale przygotowała browningi. Były gotowe, ułożone w szufladzie stolika, kiedy jeden po drugim zaczęli ściągać: Pochroó, Batasiński z zapadniętym brzuchem, Grzywacz, wysoki, milczący blondyn, wreszcie dziobaty Fajtaś. Przynieśli ze sobą wiele salcesonu, kiszki podgarlanej, serdelków, bułek, czekolady, tudzież monopolu, — i odżywiali się w milczeniu, gościnnie częstując Ewę. W trakcie uczty Pochroń rozkazał Ewie ubrać się w najlepszą, najładniejszą suknię. Wyszła na poddasze, gdzie miała swój kufer, i szybko spełniła polecenie. Uróżowała się, upudrowała, nastroszyła włosy, wszystko jak należy. Czekała na dalsze rozkazy. Gdy mieli wychodzić, Pochroń podał jej bilet wizytowy, odbity na brystolowej kartce. Przeczytała z przyjemnością: »Ewa Pobratyńska«.
Nie mogła pojąć, do czego to mogło służyć. Pochroń łaskawie wyjaśnił, wdziewając swój elegancki żakiet, kapelusz i rękawiczki.
— Pojedziemy, ko-koszko, na ulicę Marszałkowską, pod numer 305, do domu, który dopiero co skończono stawiać.
— I ja?
— I ty.
— Oj, to dobrze!