Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, teraz napisać!
— Chyba nie tutaj?
— Dlaczego?
— Jakże to tutaj układać?
— A gdzież?
— Niech pani pójdzie do mnie... — rzekł z prostotą.
Uśmiechnęła się łagodnie. Patrzył na nią spokojnym, wyjaśnionym wzrokiem. Widział za czarną wualką błękitne jej oczy i przecudowną półbarwę lic. Usta różane, włosy pozłocistemi pasmami spływały ze skroni. Była w owej chwili piękna, jak widzenie anielskie. Uczucie radości i rozpaczliwej tęsknoty, uczucie goszczące w duszy, uczucie z lat, kiedy jej jeszcze nie widział, gdy stał przed pewnym obrazem w starej pinakotece, czy w muzeum Brera... Jestże to Mary Ruthwen, żona van Dyck’a, czy widzenie dziewicy Leonarda da Vinci?
— Daje pan słowo?
— Już dałem słowo, że napiszę.
— Nie! Inne słowo.
— Daję... — tchnął przez łzy.
— Dobrze. Pójdę.
Jeszcze raz westchnął z głębi piersi, a raczej chwycił piersiami powietrze. Straszna radość, opanowana wszystką siłą ciała, przeniknęła po jej twarzy. Zapłacił natychmiast za kieliszek wina. Wyszli.
Wiatr miotał co chwila sukniami i dużym, w tyle głowy związanym, wualem Ewy. Szła, lekko, chyżo, z niewymownym wdziękiem. Lekkomyślność i wesołość malowały się na jej twarzy. Szczerbic raz jeden pod-