Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/312

Ta strona została uwierzytelniona.

wody wypijają. Dopadł drugiego muru i znowu ujęty w rynnę, wyciosaną w półpniu świerkowym, puszczony został na wolność.
Z pomiędzy drzew, w wylotach owocowych alejek widniały białe mury. To, co niegdyś tak uderzyło wyobraźnię dziecięcą niezwykłością swoją, uderzało i dziś z tą samą siłą...
Klasztor! Z podziwem, zdumieniem i dawnym lękiem patrzał na owo ziszczone wspomnienie dzieciństwa. Te same szare skarpy rozkraczone, wyrażające niesłychany wysił, moc, chłopskie podsadzanie się ze wszej potęgi. Te same kamienie, co od zwietrzenia już to stały się czarne i okryte rdzą, jak żelazo, już, zlasowane, powlekły się białą, niezniszczalną polewą i stały podobne do kafla wiecznotrwałego. Nad skarpami ściany zimne i wysokie, z małemi pod dachem oknami. Zła myśl nieci uśmiech, kiedy się duma mimowoli nad owym celem, który kazał okienka zakonnic umieszczać tak wysoko. Zła myśl przewija się i, sama siebie zawstydzając, chyłkiem wbiega kędyś w gęste zastępy owocowych drzew, między rabaty kwiatowe, gdzie wysmukłe lilie o strzępiastych i rozprysłych płatkach kielichów, o brunatnych pylnikach i lepkim, żółtawym soku, wylewają odór czystości. Plamy wilgotne w narożnikach muru, niby cień wiecznie obecny czyha na białość wapiennych ścian, podobnie, jak szyderstwo czyha na zachwyt, podobnie, jak tłusta drwina czyha na dziewiczość uniesienia. Blaszane rynny przy dachu, przyrząd tak niezwykły w tych stronach... Albowiem w tych stronach nieznane jest jeszcze nic, coby było wymysłem ku udogodnieniu życia. Wszystko tu jest