Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

czące zdumienie u drugich, dały wyraz powszechnemu wrażeniu. W młodym człowieku dosiadającym jednego z normandów pana Valenod poznano młodego Sorela, syna cieśli. Podniósł się jeden krzyk oburzenia na mera, zwłaszcza wśród liberałów. Jakto! dlatego że ten podły robociarz przebrany za kleryka jest preceptorem jego smarkaczy, odważa się wpychać go w gwardję honorową z uszczerbkiem tego lub owego z bogatych fabrykantów?
— Ci panowie, mówiła bankierowa, powinniby zrobić jakiś afront temu smarkaczowi urodzonemu w błocie.
— Ba! kiedy urwis ma szablę, odpowiadał sąsiad: mógłby być na tyle niedelikatny i pokiereszować im gęby.
Uwagi wyższej sosjety były jeszcze jadowitsze. Damy pytały, czy ten gruby nietakt jest dziełem samego mera. Wzgarda jego dla ludzi niskiego pochodzenia była powszechnie znana i uznana.
Podczas gdy tyle języków strzępiło się na nim, Juljan czuł się najszczęśliwszym z ludzi. Śmiały z natury, trzymał się na koniu lepiej niż większość młodych tubylców górskiego miasteczka. W oczach kobiet czytał że o nim mowa.
Epolety jego bardziej błyszczały, ponieważ były nowe. Koń wspinał się co chwila; Juljan był w upojeniu.
Szczęście jego nie miało granic, kiedy, podczas defilady, w pobliżu starego szańca, huk armatki wypłoszył jego konia z szeregów. Istnym cudem nie spadł; od tej chwili uczuł się bohaterem, był oficerem ordynansowym Napoleona i szarżował baterję.
Jedna osoba była szczęśliwsza od niego. Najpierw widziała go z okna ratusza jak przejeżdżał; następnie, wsiadłszy do powozu i czyniąc szybko wielkie koło, przybyła na czas aby z drżeniem ujrzeć jak koń unosi Juljana z szeregów. Wreszcie, puściwszy się galopem drugą bramą, zdołała dopaść drogi którą król miał przybyć, i mogła jechać o dwadzieścia kroków za strażą w tumanach dostojnego kurzu. Dziesięć tysięcy chłopów krzyczało: Niech żyje król! gdy mer miał zaszczyt przemawiać do J. K. Mości. W godzinę później, kiedy, wysłuchawszy przemówień, król miał jechać