Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

młodzieńcem; mimowoli jednak ulegała wrażeniu jego rozmowy. Zdumiewał ją zwłaszcza jego doskonały fałsz; każde słowo Juljana do marszałkowej było kłamstwem, lub bodaj piekielnem maskowaniem jego myśli, które Matylda znała prawie we wszystkich przedmiotach. Machiawelizm ten zdumiewał ją. Cóż za głębia! myślała; co za różnica od napuszonych dudków albo też pospolitych hultajów, jak np. Tanbeau, przemawiających tym samym językiem!
Mimo to, Juljan miewał dni bardzo ciężkie. Wysiadywać w salonie marszałkowej równało się dlań najcięższemu obowiązkowi. Wysiłek nałożonej roli odejmował duszy jego wszelką siłę. Często, w nocy, przebywając olbrzymi dziedziniec pałacu Fervaques, musiał wytężać całą wolę i rozum aby się nie poddać rozpaczy.
Przemogłem beznadziejność seminarjum, powiadał sobie: a cóż za widoki miałem wówczas przed sobą! czy byłoby mi się powiodło czy nie, byłbym skazany na spędzenie życia ze wstrętnemi i odrażającemi istotami. Następnej wiosny, w niespełna rok później, byłem może najszczęśliwszym z młodych ludzi w moim wieku.
Ale często, wszystkie te rozważania były bezsilne wobec okropnej rzeczywistości. Codziennie widywał Matyldę przy śniadaniu i obiedzie. Z mnogich listów, które mu dyktował pan de la Mole, wiedział że w najbliższym czasie ma zaślubić pana de Croisenois. Sympatyczny ten człowiek bywał już dwa razy dziennie w pałacu: zazdrosne oko opuszczonego kochanka nie traciło żadnego z jego poruszeń.
Często, Juljan miał wrażenie, że panna de la Mole życzliwie przyjmuje swego przyszłego; wówczas, wracając do siebie, mimowoli spoglądał na pistolety.
— Ha! o ileż byłoby mądrzej wyprać znaki z bielizny i udać się do samotnego lasu, dwadzieścia mil za Paryżem, aby skończyć to nędzne życie! Śmierć moja, gdzieś w obcej stronie, pozostałaby