Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

miała spaść. Słodkie chwile, których kosztował niegdyś w lasach Vergy, cisnęły się tłumnie i z niezwykłą siłą w jego myślach.
Wszystko odbyło się poprostu, przyzwoicie, bez najmniejszej przesady z jego strony.
Dwa dni wprzód, rzekł do Fouquégo: Co się tyczy wzruszenia, za to nie mogę ręczyć; ta szpetna, wilgotna cela nabawiła mnie jakiejś gorączki, w której nie poznaję sam siebie; ale to pewna, że nikt nie ujrzy bym pobladł ze strachu.
Zarządził zawczasu, aby, rankiem ostatniego dnia, Fouqué wywiózł Matyldę i panią de Rênal. Wsadź je do jednej karety, mówił. Każ, niech pocztyljon puści się z miejsca galopem. Padną sobie w ramiona, albo też zmierzą się wzrokiem nienawiści. Tak czy tak, biedne kobiety znajdą chwilową ulgę w swej boleści.
Juljan wymógł na pani de Rênal przysięgę, że będzie żyła aby się zająć synem Matyldy.
— Kto wie? może doznajemy wrażeń po śmierci? mówił raz do Fouquégo. Lubiłbym spoczywać — tak, spoczywać, to właściwe słowo — w małej grocie, tam, na górze nad Verrières. Niejeden raz — opowiadałem ci to — schowawszy się na noc do tej groty, obejmując okiem najbogatsze okolice Francji, czułem w sercu płomień ambicji: wówczas żyłem tą namiętnością... Słowem, kocham tę grotę... to fakt, że położenie jej zdolne jest obudzić zazdrość w duszy filozofa... Słuchaj, ta poczciwa Kongregacja wybija monetę ze wszystkiego: jeśli się dobrze zakręcisz, sprzedadzą ci moje zwłoki...
Fouqué przeprowadził pomyślnie ten smutny handel. Spędził noc samotnie w swoim pokoju, czuwając przy zwłokach przyjaciela; naraz, ku jego zdumieniu, zjawiła się Matylda. Przed kilku godzinami zostawił ją o dziesięć mil od Besançon. Oczy miała błędne.
— Chcę go zobaczyć, rzekła.
Fouqué nie miał siły aby przemówić lub wstać. Wskazał palcem wielki niebieski płaszcz na podłodze; w nim było zawinięte to, co zostało z Juljana.