Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— Teraz odpłać mi pięknem za nadobne — odezwał się, patrząc na mnie z ukosa.
Odparłem, iż gotów jestem dać mu również dowód wdzięczności mojej i czekałem, spodziewając się jakiegoś nadzwyczajnego żądania. Gdy jednak zebrał się na odwagę przemówienia do mnie, oświadczył w grzecznych, jak sądziłem słowach, że będąc już starym i osłabionym, ma nadzieję, iż ja mu dopomogę w utrzymywaniu domu i ogrodu.
Zapewniałem, że chętnie świadczyć mu będę usługi.
— No, — rzekł — zaczynaj w takim razie zaraz — wyjął z kieszeni duży klucz — oto — ciągnął dalej — klucz od schodów, prowadzących do wieży, wznoszącej się na końcu domu. Musisz wejść tam od strony zewnętrznej, gdyż wewnątrz budynek nieskończony. Idź i przynieś skrzynkę, która tam stoi. Znajdują się w niej papiery.
— Czy mógłbym dostać świecę? — zapytałem.
— Nie, w moim domu świec niema.
— A schody dobre? — pytałem dalej.
— Bardzo wygodne i bezpieczne — zapewniał, a gdy już wychodziłem dodał: — trzymaj się muru, poręczy niema, ale schody szerokie.
Poszedłem w noc ciemną. Wiatr ciągle w dali jęczał żałośnie, lubo powiew jego nie dochodził do Gajów. Czarne chmury zawisły w górze; nie widząc nic dokoła, trzymałem się muru, póki nie doszedłem do schodów wieżowych od strony niedobudowanego skrzydła domu. Zaledwie zdążyłem odszukać zamka i włożyć klucz we drzwi, gdy nagle roz-