Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

zręcznością potwora jak niezwyczajnością samego wypadku.
Dorożkarz bąknął coś, z czego zrozumiałem tylko, że to nie jego pies, ale gdy bat opuścił, napadł nas zwierz znowu i gdyśmy byli w pełnym biegu, próbował dostać się na siedzenie obok mnie. Jednocześnie dostrzegłem jakieś poruszenie w tłumie, odwróciwszy się, ujrzałem całe procesye stworzeń podobnych do ludzi, które śledziły walkę psa z dorożkarzem z widoczną sympatyą dla pierwszego. Spojrzawszy uważniej na te stworzenia, zauważyłem, że przeważna ich część to byli kalecy; kule i laski widać było jedne obok drugich przy krzywych nogach i zgarbionych plecach; były tam karły z plecami olbrzymów i olbrzymy z dolną częścią ciała karła; były twarze, którym brakło nosa, nogi pozbawione wielkich palców. Słowem, było to zbiorowisko wszystkiej nędzy, która ukrywa się przez zimę a teraz wyległa na słońce, udając się w pole. Widziałem tego rodzaju istoty podobne do ludzi w teatrze na Glucka „Orfeusz i Eurydyka“; wtedy myślałem, że to fantazya lub przesada. Nie przestraszyłem się, gdyż byłem w stanie określić, skąd przyszli i dokąd dążą obecnie, ale drżałem na widok tych nędzarzy, defilujących takiem szeregiem po najpiękniejszych ulicach miasta. Czułem również, jak nienawiść ich zionie jadem ku mnie, jadącemu dorożką a pies ich dawał wyraz ich zbiorowemu uczuciu. Ja byłem im przyjacielem, lecz oni byli moimi wrogami. Dziwne! dziwne!