Strona:PL Sue - Żyd wieczny tułacz.djvu/1055

Ta strona została skorygowana.

przytłumionym, niepodobnym do opisania głosem radości.
— Jednego już niema... To się już zaczyna.... pójdzie!...
Potem, przerwawszy mowę, Rodin rzucił się na poduszkę, mówiąc:
— O! radość dusi mię... głosu mi braknie.
— O cóż to idzie? — zapytał.kardynał księdza d‘Aigrigny.
Ten odpowiedział tonem, obłudnie żałosnym:
— Jeden ze spadkobierców.rodziny Rennepontów, biedny rzemieślnik, zniszczony zbytkami i rozwiązłością, umarł, trzy dni temu, skutkiem obmierzłej rozpusty, w której zażartować chciano z cholery, zapominając, że to bicz Boży...
— Widzicie — rzekł Rodin, głosem tak osłabłym, iż wkrótce prawie zrozumieć go nie było można — kara już zaczyna się... jeden... z Rennepontów umarł... i uważajcie tylko dobrze... ten akt zejścia... — dodał jezuita, wskazując papier, który trzymał w ręku ksiądz d‘Aigrigny — przyniesie kiedyś miljony Zgromadzeniu Jezuitów... a to..dlatego... że ja...
Same wargi Rodina dokończyły zaczętego zdania. Od kilku już chwil głos jego tak osłabł i zmienił się, iż w końcu rozeznać go nie można było i zgasł zupełnie; od gwałtownego wzruszenia krtań tak mu się ścisnęła, iż nie mógł wydobyć żadnego tonu.
Rodin zemdlony, bezsilny, upadł znowu na poduszkę; ledwo oddychając przyłożył zatabaczoną chustkę do spiekłych ust: szczęśliwa nowina, jak mówił ksiądz d‘Aigrigny, nie uleczyła go; na chwilę tylko wystarczyło mu sił do zapomnienia o boleściach. Ksiądz d‘Aigrigny podał choremu do wypicia kilka łyżek napoju, który dosyć skutecznie działał na uspokojenie Rodina.
— Może chcesz Wasza Wielebność, żebym zawołał pana Rousselet? — rzekł ksiądz d‘Aigrigny do Rodina, kiedy ten znowu leżał na łóżku.